piątek, 17 sierpnia 2012

Złuszczone, skruszone, sfilcowane, zielone.



Nie wszystko w życiu można ogarnąć i wyprostować. Prasujecie, a niedługo potem się gniecie. Malujecie, a za jakiś czas farba schodzi. Podlewacie. I co z tego, kiedy wciąż wysycha. A ja tak bardzo, bardzo bym chciała, żeby nie trzeba było wciąż tego samego powtarzać. Może dlatego zakochałam się w filcowaniu. Nieważne, czy zaplanuję taką-a-taką plamkę koloru w tym-a-tym miejscu. I tak barwne wełniane pasemka ułożą się po swojemu i w całkowicie zaskakujący wzór. Zmieszają, wtopią i przenikną z kolorem obok tak, jak sobie same będą chciały. I wiecie co? Nigdy w taki sam sposób! Aż się prosi, by każdy szal na certyfikacie unikalności wypisane miał swoje osobiste imię. Ten na zdjęciu mógłby się nazywać hm... Viridis?

Szal - jedwab i filc - www.ruanna.pl

Buty - skórzane na korku - ciucholand

Bluzka - Zara

Okulary - Top Secret

Spodnie - Terranova

2 komentarze: